-

Maginiu

Czerwony pociąg i warchlaki

Przejechałem  ponad 2,5 mln kilometrów. Nie, nie, nie czerwonym pociągiem, ale samochodami. Jako kierowca. A czerwony pociąg ma tyle do tego, że go dosyć długo goniłem samochodem. No i ta gonitwa tez się dołożyła do tych milionów kilometrów. 

Ale po kolei, bo było to tak. Był rok 1988, pracowałem w Warszawie jako projektant w biurze projektów, a na sezon letni pyrgałem, już od wielu lat,  Maluszkiem do Szwecji, do pracy na farmie. Ten Maluszek to był  kolejny, nie drugi i nie trzeci  i miałem już jazdę nimi  powyżej dziurek od nosa. I wtedy, pewnego dnia, nagle, na ulicy w Warszawie objawił mi się... On.  Ford Transit.

Zjawiskowy! Był piękny, nowy, biały, wspaniała , niespotykana do tej pory linia. Dziewięć siedzeń, duże okna,  z tyłu olbrzymi bagażnik.  No i przestrzeń, przestrzeń,  przestrzeń. Na warszawskiej ulicy lat osiemdziesiątych błyszczał jak prawdziwy diament.  A najważniejsze - diesel, diesel, diesel. Nie potrzeba kartek na benzynę,  nie ma stania w wielogodzinnych kolejkach do dystrybutora, podjeżdżasz na stację i tankujesz za pól ceny tyle paliwa ile chcesz. No.... zakochałem się.  Musiałem takiego mieć...

Z ręki do ręki, z ust do ust, dowiedziałem się, że jest taki jeden osobowy Transit do kupienia, jeden, jedyny na całym świecie. W Republice Federalnej Niemiec, we Frankfurcie nad Menem,  u dilera Forda,  jest samochodem  pokazowym dla klientów, więc ma mały przebieg i  ma dwa lata.  Ale tylko do końca tygodnia czekają, bo jest klient.  Ach, ach, wejście w drgawkach na kosmiczna orbitę, koszty nie ważne, wizy w jeden dzień, jazda z kumplem Maluszkiem.  

Jest!

W Warszawie wszyscy się za tym samochodem oglądali. Zaczepiali, pytali, a skąd, a za ile, a co, a jaki...

Z pracy w biurze projektów zrezygnowałem, premie spadły tak nisko, że nie miało to sensu. Co tu robić, co tu robić... Znajoma z  TVP spytała, czy nie pojechałbym z ekipą telewizyjną na reportaż nad granicę. Płacili jak za zboże. Dobra, pojadę. Byli wniebowzięci, pytali skąd mam takiego fajnego minibusa, bo oni mają tylko stare Nyski.

Dalej poszło szybko, już po tygodniu miałem pieczątkę  "International Transport of People and Goods", business cards i mogłem wystawiać rachunki.  Z kompleksów uwolnił mnie mój kumpel,  z resztą świadek na moim ślubie, także inżynier po Politechnice, który swoim Wartburgiem jeździł po Warszawie jako taksówkarz. Z ręki do ręki, z ust do ust, szybko dowiedziałem się, że najlepiej to skontaktować się z konsjerż w dobrych hotelach. To te właśnie dziewczyny  wyszukiwały dla hotelowych gości transport na jakiekolwiek dalsze podróże lub wycieczki w Polskę.  Ale był jeden problem - "International Transport of People and Goods" nie miał telefonu! Na osiedlu na Jelonkach gdzie mieszkałem  mieszkało w sumie dwadzieścia tysięcy osób, a telefony w mieszkaniu posiadały dwie osoby: wysoki oficer wojska i milicjant.  Były jeszcze dwa automaty na klatkach schodowych. I to wszystko. 

Co tu robić, co tu robić. Gdzieś tak kilometr dalej w starym gomółkowskim bloku mieszkał kolega i miał po rodzicach telefon. A  inny kolega pracował w dużym warszawskim zakładzie produkującym zaawansowany sprzęt elektroniczny. Brał udział w projektowaniu bardzo nowoczesnych radiotelefonów, takich wymyślnych, modułowych, dla jakichś służb, nie wiadomo jakich, aż strach pomyśleć , były tak skomplikowane i jednocześnie zawodne, że prototypy chłopaki brali do domów i tam starali się coś z nich wycisnąć. Zależało im na premii. Ale w końcu zakład zrezygnował z dalszych prób i kolega  został  w domu z dwoma takimi  złomowanymi radiotelefonami. Pełen nadziei spytałem, czy mi je pożyczy. A on na to - pożyczę, ale stary! - nie wiem dla kogo miały one pracować. Jak cię namierzą i dorwą, to pamiętaj - nie znasz mnie, kupiłeś je na Wolumenie od handlarza, a ja powiem, że u mnie w domu był włam i  mi je skradziono. No dobra, niech będzie... 

Łączność między mną i kolegą  z telefonem w mieszkaniu została nawiązana. Mój radiotelefon stale był na nasłuchu, a kolega  kiedy dzwoniła konsjerż z hotelu,  jak najkrócej informował mnie o szczegółach zlecenia. Nigdy, przez kilka lat,  żaden inny głos nie odezwał się w moim radiotelefonie. 

W nowym fachu zawodowego kierowcy  zupełnie początkowo nie  wiedziałem co mnie czeka. Szybko okazało się, że luksusowych mercedesów z kierowcami jest w Warszawie na pęczki.  A ja z moim minibusem jestem... jeden jedyny. I że mogę przebierać, wybierać w klientach jak chcę. 

Zacząłem jeździć po Polsce jak szalony.  Przez rok zrobiłem  80 tys. km. Każda większa grupa gości, biznesmeni, turyści, żydowskie rodziny, ekipy telewizyjne ze sprzętem,  potrzebowali nie limuzyny, ale minibusa. Przygód było bez liku, kiedy przypominam sobie te czasy,  nie mogę uwierzyć, że to prawda.

Żydzi i z Izraela i z USA, stanowili co najmniej połowę moich klientów. Ci z USA byli najczęściej bardzo dobrze sytuowani, ich przyjazdy były w pewnym sensie nostalgicznymi odwiedzinami  kraju ich młodości, było dużo autentycznych wspomnień, wzruszeń i łez.  Mam wiele prawdziwie poruszających  wspomnień z tych jazd.  Część żydowskich klientów to były  zorganizowane grupy, przyjeżdżające na rocznicowe obchody w obozach śmierci, najczęściej z Izraela.  Pamiętam  grupę, którą woziłem do Zamościa, a potem do Majdanka. W Majdanku było mnóstwo ludzi, atmosfera w tłumie była - to się od razu wyczuwało - majestatycznie wzniosła i uduchowiona.  Po jednej z przemów - nie znam języka - tłum padł na kolana, część płacze, wszyscy modlą się - a ja patrzę, że stoję  sam jeden wśród nich jak palec,  więc  - co tu robić? - ryms! na kolana i Ojcze Nasz... Po szczęśliwym powrocie do Warszawy panowie zaprosili mnie na obiad do Menory, a mi nie wypadało odmówić. Ależ się zakotłowało, jak przyszło do płacenia. Aj, waj! Jedni chcieli dołożyć się za mój posiłek, inni byli tym zaskoczeni, a niektórzy w ogóle nie chcieli.  Sytuacja była patowa, więc powiedziałem, że zapłacę sam za siebie. Ale jeden z nich poprosił mnie bym już poszedł do samochodu, a oni zaraz przyjdą. To był ten, który najlepiej mówił po polsku...

No i tak jeżdżąc po Polsce natknąłem się na... Czerwony Pociąg.

Czerwony Pociąg to był australijski pomysł na film. Dokumentalny film o Polsce roku 1991. Pomysł zasadzał się na tym, że australijska ekipa filmowa wynajmie wagon dawnej rządowej salonki, salonka doczepiana będzie do różnych pociągów jeżdżących po Polsce. Na wybranych dworcach będzie sobie stała na bocznicy, ja tymczasem dogonię moim busem salonkę, oni przesiądą się do auta i będą kręcić materiał  tam gdzie chcą. Salonka, choć nieco leciwa, prezentowała się jeszcze nieźle, ekipa miała tam niezłe warunki wypoczynku, do salonki przypisany był służbowy człowiek zorientowany w salonkowej materii. Moja gonitwa za Czerwonym Pociągiem miała trwać dwa tygodnie.

Kto to finansował - nie wiem, ale mimo przaśnych czasów z początków III RP, takie przedsięwzięcie musiało sporo kosztować.  Samo wynajęcie salonki, jej doczepienie, odczepianie, manewrowanie wagonem na stacjach , mimo, że ceny PKP pamiętały jeszcze częściowo czasy PRL musiało być bardzo kosztowne. W salonce cały czas jeździł z ekipą  ten umundurowany pracownik PKP, opiekujący się i klientami, i wagonem, w tym kuchnią. Przelot sześcioosobowej ekipy z Australii ze sprzętem - kamery, statywy, sprzęt dżwiękowy i oświetleniowy i mnóstwo dupereli. Wszyscy to byli młodzi ludzie, nie więcej jak czterdzieści lat. Do ekipy dołączyła młoda pani Beata, Polka, niezła szprotka, bardzo ładna, inteligentna, po jakichś studiach, niezły angielski, wygadana. Pełniła rolę opiekuna, tłumacza, informatora i bardzo podobała się reżyserowi, a może to był producent - nie wiem, mówiło mu się David. Nie wiem jak podłączyła się do ekipy, to wymagało niezłego dojścia,  praca była wyjatkowo dobrze płatna.

W lobby hotelu Victoria odbyło się pierwsze spotkanie z ekipą, w trakcie przemowy David napomknął, że " we have an intelligent driver, he will definitely be helpful".  Starałem się "be helpfull", jednak później, z upływem dni, mój początkowy  entuzjazm powoli, powoli gasł. Chłopcy w ekipie byli w jakiś sposób sterroryzowanie przez Davida, wszystkie polecenia musieli wykonywać natychmiast i bez dyskusji. Mnie to w końcu też dopadło. David uparł się, że nakręci w urzędzie stanu cywilnego ślub młodej pary, było to chyba w Krakowie. Pojawiła się młoda para, widać było, że są to ludzie kulturalni, na pewnym poziomie, to od razu było widać i czuć,  także po gościach, po zachowaniu, no... po wszystkim. David powiedział, żebym podszedł do nich i poprosił o pozwolenie kręcenia filmu podczas ich uroczystości.  Ekipa  przed salą to osiem osób, dwie kamery statywy, lampy, mikrofony na wysięgnikach - pan młody spojrzał na to i przeprosił, że nie, że im bardzo zależy na  spokojnej, kameralnej uroczystości. Powtórzyłem te słowa Davidowi, a ten, żebym jeszcze raz podszedł do nich i znowu prosił o zgodę na kręcenie filmu. Musiałem przed panem młodym wyglądać jak ostatni  dupek, stał dłuższą chwilę patrząc na mnie, w końcu klepnął mnie w ramię i powiedział ok, nie chcę ci robić problemów. 

To był początek,  potem było już stado tragikomicznych  lub irytujących zdarzeń. Ostatnie z nich do dziś tkwi we mnie jak zadra, której nie mogę usunąć, a o całym zdarzeniu zapomnieć. Na targowisku w jakiejś dziurze ekipa poszła robić jakieś "dokrętki", a ja łaziłem oglądając stragany.  Zgadało mi się z sympatyczną starszą wiejską kobieciną, prostą ale inteligentną i wygadaną, znająca ciekawe historie  miejscowości - ładnie i ciekawie mówiła. Poleciałem do samochodu i mówię Davidowi co jest. A on wciska mi mikrofon do ręki,  bierze kamerę i mówi, że "we are interviewing her".  Nie każdy dobrze czuje się przed kamerą (to ja), kobiecina zaskoczona krzyczy  "nie panie!, nie, nie, nie!. " No i tu muszę się przyznać, że mam wadę wymowy - zacinam się, a jak jestem wnerwiony to już w ogóle...  To była masakra. A ten dupek z miłym uśmiechem przeprasza, że się nie udało.  K---wa.

Postanowiłem oderwać się od pociągu, nie czekać do końca.

Lata minęły, ale zawsze kiedy szukałem jakiejkolwiek informacji o "Czerwonym pociągu", nic nie znajdowałem. Aż tu nagle, kilka miesięcy temu, kiedy wpisałem w google tag "Australian documentary about Poland", wyskoczyło nagle to:  https://aso.gov.au/titles/documentaries/polska/notes/

Są tam trzy krótkie fragmenty filmu.

Pierwszy  https://aso.gov.au/titles/documentaries/polska/clip1/ pokazujący polską młodzież - jest dla mnie zagadką, nie byłem przy nakręcaniu tych scen. 

Drugi https://aso.gov.au/titles/documentaries/polska/c nakręcany był w obozie w Oświęcimiu/Brzezince. Długa scena, kiedy to kamera sunie wzdłuż obozowego płotu, a za nim widać niekończący się sznur baraków -  była nakręcana z mojego samochodu.  Tam  - zdjęcia wewnątrz baraku -  widać panią Beatkę, po angielsku opowiada o historii obozu.  Okazuje się, że nazywa się Beata Ligman, i że...  "  skutecznie i odważnie odmieniła całe swoje życie zawodowe. Późno –  bo  po czterdziestce. Dziś pomaga w zmianach i zmienianiu innym. Przedtem dziennikarka, reporterka, producentka tv   teraz – trenerka, coach. Rotarianka z głębokim przekonaniem, że trzeba pomagać. Na miarę własnych możliwości, ale jednak. Członkini Rady ds. Kobiet przy Marszałku Województwa Pomorskiego. Feministka. Wierzy, że sprawiedliwość w traktowaniu chłopaków i dziewczyn, to w rezultacie więcej szczęścia i harmonii dla wszystkich. Mama, babcia, przyjaciółka. " https://akademiakobietskutecznych.pl/beata-ligman/

Trzeci  https://aso.gov.au/titles/documentaries/polska/clip3/ pokazuje polski kościół, Częstochowę i ślub w urzędzie stanu cywilnego. Ale nie jest to ten ślub, o którym pisałem. Widocznie tamta młoda para  nie pasowała do wyobrażeń Davida o młodych Polakach.

Widać, że pomysł jazdy w filmie salonką przez Polskę nie został zrealizowany - w każdym razie tak wynika z tych trzech załączonych fragmentów. A szkoda, bo pomysł był ciekawy.

Z linków wynika, że  David to  David  Bradbury, jest uznanym i ngradzanym australijskim dokumentalistą, nakręcił w sumie 21 dokumentalnych filmów.  Ma w dorobku dwie  nominacje do Oscara, 5 nagród australijskiego przemysłu filmowego, liczne nagrody na międzynarodowych festiwalach filmowych https://en.wikipedia.org/wiki/David_Bradbury_(film_maker) 

Czas mijał, kilometry leciały, a ja pomykałem dalej swoim Transitem. Ponieważ wiadomo, że rynek nie lubi próżni, chłopcy w swoich pięknych limuzynach szybko zorientowali się, że minibus to dobry interes. I coraz więcej osobowych minibusów zaczęło pojawiać się na przyhotelowych parkingach. 

I pewnego dnia stało się...  Miałem zamówioną jazdę z dyrekcją Coca-Coli do Gdańska na jakąś pretiżową imprezę. Jechać miało kilka limuzyn i ja minibusem. Dyrekcja Coli miała wtedy siedzibę w Pałacu Kultury, startowaliśmy z Placu Defilad. Ruszyliśmy, ja wiozłem kilku pracowników i jakieś paki. Niedaleko za Warszawą w silniku nagle coś walnęło, gruchnęło. Stanęliśmy. Była sobota, poppłudnie, sholowała nas na Plac Defilad  ciężarówka przewożąca warchlaki.  Głośno kwiczały. 

Zadzwoniłem do znajomego z minibusem o pomoc. 

To była moja ostatnia zawodowa jazda z pasażerami...



tagi:

Maginiu
10 lutego 2025 22:37
20     1394    14 zaloguj sie by polubić

Komentarze:

MarekAd @Maginiu
11 lutego 2025 02:08

Świetna historia! Miał Pan ciekawe życie w tamtych czasach. Zazdroszczę takich przygód. Ford Transit czwartej generacji to była prawdziwa legenda. Mój ojciec miał takiego, ale dopiero w 1997 roku, a to już nie to samo:)

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @Maginiu
11 lutego 2025 06:54

Ale w tytule jest autobus, a w tekście pociąg. Chyba, że ten minibus był czerwony. Nawet nie chcę myśleć kim była ta pani Beatka

zaloguj się by móc komentować

bolek @Maginiu
11 lutego 2025 07:55

Kapitalna historia.

Z niecierpliwością czekam na kolejne :-)

zaloguj się by móc komentować

jan-niezbendny @Maginiu
11 lutego 2025 08:07

Urodzony gawędziarz z Pana (to jest szczery komplement!). Miło się czyta.

A propos podróży salonką po Polsce, to pomysł musiał, jak to się mówi, wisieć w powietrzu

zaloguj się by móc komentować

BeaM @gabriel-maciejewski 11 lutego 2025 06:54
11 lutego 2025 08:57

To chyba nawiązanie do piosenki "Czerwony autobus", co przez ulice mego miasta mknie:) 

zaloguj się by móc komentować

Paris @Maginiu
11 lutego 2025 08:59

W  ogole...

...  nie  wyobrazam  sobie  przejechac  autem  nawet  polowy  kilometrow  z  tego  co  Pan  przejechal  !!!

 

I  choc  bardzo  lubie  jezdzic  autem  to  zblizam  sie,  delikatnie  i  z  ledwoscia,  do  400.000  kilometrow,...  zeby  nie  Francja  -  to  i  tego  bym  nie  przejechala.

A  zdarzenie  fajne,  jak  na  tamte  i  lokalne  czasy.

 

zaloguj się by móc komentować

gabriel-maciejewski @BeaM 11 lutego 2025 08:57
11 lutego 2025 09:14

Ale żeby nawiązanie miało sens, musi być gdzieś autobus

zaloguj się by móc komentować

Maginiu @MarekAd 11 lutego 2025 02:08
11 lutego 2025 09:27

Ford Transit czwartej generacji to była prawdziwa legenda. Ten Transit - mój pierwszy -  to był Mk3 z 1986 roku. Legendę Transita zbudowały dwa poprzednie modele. Natomiast  Mk3 to  była pierwsza taka, nowatorska koncepcja nadwozia - nikt  jeszcze przedtem nie budował takich vanów. Potem zaczęli wzorować się na takim rozwiązaniu wszyscy inni producenci.  Transit pańskiego taty z 1987 roku to model Mk5. Faktycznie wtedy  Ford już marnotrawił legendę tego samochodu.  A potem to już szkoda gadać. Na naprawy mojego Mk6 wydałem w ciągu 10 lat ponad 40 tys. zł.  Jedyna jego zaleta to to taka , że fantastycznie jeździł i był bardzo komfortowy. 

Przyznaję, że mam niejakiego hopla na punkcie samochodów. Na polskim Forum Forda mam około 15 tys. postów z poradami dla użytkowników Transita, a na brytyjskim forum Transita  ponad 2 tys. 

Moje motto jest: żyję, gdy prowadzę samochód.

zaloguj się by móc komentować

Maginiu @gabriel-maciejewski 11 lutego 2025 06:54
11 lutego 2025 09:38

Ale w tytule jest autobus, a w tekście pociąg.  Och żeż ty, faktycznie, wpadka! To z pośpiechu. Już poprawiłem, dziękuję...

zaloguj się by móc komentować

Zyszko @Maginiu
11 lutego 2025 10:08

Świetne są te pańskie historie. Dobrze się czyta.

zaloguj się by móc komentować

atelin @Maginiu
11 lutego 2025 10:22

Panie Maginiu, czy Pan się przypadkiem sam nie wsypał?

 

zaloguj się by móc komentować

Maginiu @atelin 11 lutego 2025 10:22
11 lutego 2025 10:59

Panie Maginiu, czy Pan się przypadkiem sam nie wsypał?  Wiadomo, że tak.  Tak mają ludzie chcący dobrze. Ale  wiem jedno - z wiekiem ludzie mądrzeją...

zaloguj się by móc komentować

jan-niezbendny @Maginiu 11 lutego 2025 10:59
11 lutego 2025 11:08

Prawda, ale często jest to wieko od trumny. :(

zaloguj się by móc komentować

ArGut @Maginiu
11 lutego 2025 11:16

No fajna historia ... Mnie po wejsćiu na linka zastanowiło, że ludzie pokazani w tych zajawkach dziś są 34-35 lat starsi ... a pani Beatka po studiach 24-26 to dziś 60 lub nawet 60+ ale na fotkach to wygląda jak Andżelina z Dżolii :) oczywiście polska :)

Beata Ligman ... 

zaloguj się by móc komentować

Paris @ArGut 11 lutego 2025 11:16
11 lutego 2025 11:49

Cale  szczescie,  ze...

...  Pan  Bog  nie  bedzie  nas  sadzil  za  wyglad  !!!

 

zaloguj się by móc komentować

PanTehu @ArGut 11 lutego 2025 11:16
11 lutego 2025 14:40

Po prostu magia....magia Photoshopa. Ona chyba jest tego samego chowu co Rafau Czaskoski.

zaloguj się by móc komentować

MarekAd @Maginiu 11 lutego 2025 09:27
11 lutego 2025 16:19

Pisał Pan o roku 1988, więc myslałem, że chodzi o 4 generację. Ojciec miał właśnie 4 z roku 1997. Obecnie też ma Transita 5 z 2007 bodajże i cięgle na chodzie. 
Doskonale Pana rozumiem. Mój ojciec jest zawodowym kierowcą. Całe życie na dostawczakach. Zaczynał od Nyski i Żuka i też pewnie nakręcił miliony kilometrów. Dziś ma już 75 lat, dwa dostawczaki i praktycznie nie ma dnia, żeby nie było go trasie. Nie potrafi zrezygnować. 
Jako że od małego z ojcem w samochodzie, to też motoryzacja jest mi bliska. Myślę, że oprócz krwi płynie w moich żyłach również trochę benzyny. Zapewne nie tyle co u Pana, czy u mojego ojca, ale zawsze :)) Zresztą mój ojciec to taka stara szkoła jazdy. Przez całe życie ani jednej stłuczki, a przy tym perfekcyjny kierowca z ogromną kulturą za kółkiem, której teraz już jakby mniej na drogach. Do tej pory, jak ktoś próbuje go wyprzedzić to zjeżdża na prawo i daje sygnały kierunkowskazem czy droga wolna. No i oczywiście darzy wielką niechęcią drogówkę :)
Szacunek za tą aktywność na fordowskich forach. Za propagowanie marki Ford zarząd firmy powinien Panu sprezentować nowego Transita :) Choć z drugiej strony jeszcze by to był elektryk ;))
Pozdrawiam serdecznie i z miłą chęcią poczytam jeszcze jakieś Pana motoryzacyjne wspomnienia i nie tylko.

 

zaloguj się by móc komentować

chlor @Maginiu
11 lutego 2025 19:18

Podziwiam ludzi którzy potrafią wszystko załatwić, bo jestem kompletna dupa wołowa.

 

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @chlor 11 lutego 2025 19:18
11 lutego 2025 22:38

Chloru, ja nawet nie umiem maski z przodu auta otworzyć. Takoż nie potrafię nalać sama paliwa i już nie chcę się nauczyć. Ale fordem cougarem v6 pomykałam zawzięcie :) Syn mnie tylko uprzejmie informował o kolejnych ograniczeniach prędkości w mieście. Ale to on dwukrotnie stracił /czasowo/ prawko za przekroczenie prędkości. Zatem moja krew :)))

zaloguj się by móc komentować

KOSSOBOR @Maginiu
11 lutego 2025 22:39

Prosimy o więcej opowieści! Świetnie się czyta.

zaloguj się by móc komentować

zaloguj się by móc komentować