Gammal svensk damcykel
Gammal svensk damcykel tłumaczy się na polski jako stara szwedzka damka, damski rower.
Było to czterdzieści pięć lat temu, gdy na wiejskiej aukcji w opuszczonym gospodarstwie wylicytowałem dla mojej żony damcykiel. Jeździłem tam już na saksy przez wiele letnich sezonów, pracując w dużym gospodarstwie. Zbierałem tam ogórki i truskawki, jeździłem na traktorze, orałem, kosiłem, siałem, murowałem, naprawiałem maszyny i traktory, spawałem, kastrowałem świnie, wyrzucałem gnój z obory o clewa, opiekowałem się cielakami, rąbałem drewno, hakowałem pola - jednym słowem robiłem wszystko. Jak trzeba było, to jechałem do miasta do System Bolaget po gorzałę dla miejscowych, którzy mieli szlaban w systemie dystrybucji alkoholu. I tak rok, za rokiem, sezon za sezonem - a żona z dziećmi zawsze czekała na powrót w kraju.
Polaków tam przyjeżdżało kilka osób, w tym Ziutek, były zawodnik kolarstwa w WKS. On przywoził tam zawsze samochodem także swój ukochany rower wyścigowy - opowiadał o nim bez końca jak o ukochanej. Rama polskiego Jaguara, suport jakiś tam super, ośki jakieś tam super, specjalne szytki wzmacniane na specjalnych obręczach, mógł tak bez końca. No i kiedyś, kiedyś, wziąłem od sąsiadki mojego gospodarza jej stary damcykiel - Birgid była przemiłą starszą panią, potężnej postury, ponad sto kilo zywej wagi, codziennie pedałowa kilka kilometrów do ICA po zakupy. No i wziąłem ten rower, Ziutek wziął swój. Pojechaliśmy do roboty. Jechało mi się fantastycznie, lekko pedałowałem, a rower pędził jak... szalony. Pofczas jazdy z powrotem jechało się dłuższy kawałek szosą z górki, przestaliśmy pedałować. Mój damcykiel zaczął w czarodziejski sposób przyspieszać i przuspieszać, Ziutek został z daleko tyłu. Był speszony, ba! - zdruzgotany. Jego wspaniały Jaguar na wyczynowych szytkach nie nie był w stanie dorównać starej szwedzkiej damce na grubych balonach.
To mi dało do myślenia.
A potem zacząłem kombinować - może gdzieś, od kogoś kupić taki damcykiel dla mojej żony, nie może być przecież drogi. Ona tak lubi pedałować... Zacząłem się rozglądać, pytać. Mnóstwo było rowerów do kupienia za grosze, naprawdę ładnych, ale wśród nich nigdy i nigdzie nie było starej szwedzkiej damki na sprzedaż. Coś w tym musiało być!
Aż tu nagle, jadąc w sobotę do sklepu do Bromsebro, zobaczyłem przy jednych z zabudowań mnóstwo zaparkowanych samochodów, każdy z przyczepką. I spory tłumek ludzi. Okazało się, że jest to aukcja wszystkich rzeczy z opuszczonego gospodarstwa - jakie tylko tam są. Snułem się tam powoli wśród tych gratów, koszy i skrzyń pełnych rozmaitego dobra. I nagle - oniemiałem! Stał, oparty na nóżce prawdziwy, autentyczny gammal svensk damcykel. Zwykle te damki byłu poobijane, chromy miały pordzewiałe, błotniki pokrzywine, bagażnik wklęsły od wozonych ciężarów, łańcuch zardzewiały a linki hamulca zerwane. A tu - Mustang, żaden tam Crescent czy Monark , ale prawdziwy Mustang. Rolls Royce wśród szwedzkich damek. Była piękna - mimo swoich co najmniej dwudziestu lat, wszystko lśniło, błydzczało, pedały wykończone białą gumą z odblaskami były przepiękne. Chromowany bagażnik, błotniki i lampa cudownie dopełniały całość. Szybko pobrałem numer licytujacego i czekałem, aż moje cudo wywołają do licytacji. Szwedzki znałem słabo, lecz co jak co, ale liczby zawsze rozumiałem bardzo dobrze. Byłem przekonany, że może za dwieście, trzyta koron zdołam ją kupić, bo takie maksymalnie ceny pojawiały przy innych licytowanych przedmiotach.
No i zaczęło się. Ach! - ja głupi. Wszystko szybko stało się jasne - stara szwedzka damka to jest ich narodowe dobro. A jak jeszcze model Mustang w idealnym stanie - oooo.... to już jest poważna sprawa. Ale zaraz, zaraz, poważna sprawa była także dla mnie. Wszak to miał być rower dla Kochanych Nóżek! Caena szybko przekroczyła tysiąc koron. Nie odpuszczałem - przecież to honorowa sprawa była, przy dwóch tysiącach zostałem ja i jeden stary Svenson z siedzącą obok grubą Gretą. Szturchała go zawzięcie, ale on zrobił się tak czerwony - chyba ciśnienie - że pękł przy dwóch i pół tysiącu.
No i cóż - minęło czterdzie ści pięć lat, przeprowadziliśmy się z Warszawy z żoną na wieś, ale nadal zawzięcie pedałujemy. Żona cały czas na Mustangu, nie chce nawet spojrzeć na jakikolwiek inny rower. To już prawdziwy staruszek, musi mieć grubo ponad sześćdziesiąt lat. Ale nadal gna przed siebie jak jakiś młody elektryk.
Ja zawsze jadę drugi, z tyłu, ale żona chyba domyśla się, że ciężko mi za nią nadążać, bo od czasu do czasu odwraca się i pyta: Może chcesz krówkę?. Wyjmuje z koszyka krówkę lub dwie, taka krówka wtedy to bardzo przyjemna rzecz jest.
W nowym roku wszystkiego najlepszego wszystkim życzę...
tagi:
![]() |
Maginiu |
2 stycznia 2025 11:38 |
Komentarze:
![]() |
Zdzislaw @Maginiu |
2 stycznia 2025 13:07 |
Bardzo to pięknie Pan opisał. Ale też ciekaw jestem, co takiego jest w tym damcyklu, co mu przewagę daje? Przecież nie ma wspomagania elektrycznego?!?? Jakiś tajemniczy czynnik? Duchowy?
![]() |
Alfatool @Maginiu |
2 stycznia 2025 13:48 |
Dawno temu jako dziecko odnalazłem na strychu stare sanki dziecięce. Tata nas (mnie i siostrę) zwykle woził na sankach z lekkiego drewna z dość szerokimi płozami i one po świeżym śniegu szły pięknie i z wdziękiem. Te znalezione sanki były kompletnie różne - ciężkie, poobijane, wykonane z dębiny, a na płazach, zamiast szerokiej płozy z blaszki, miały ciężkie, wąskie i grube metalowe okucia. Po kilkukrotnym użyciu na śniegu znalezisko poszło w odstawkę. Wąskie żelazne płozy zapadały się w śniegu i zostawiały na nim rdzawe ślady.
Przyszedł jednak dzień odwilży, a po nim szybki mróz. Górka pokryła się lodem. Lekkie sanki radziły sobie na nim bardzo kiepsko. Trudno było nad nimi zapanować.
Wsiadlem na sanki dębowe i osłupiałem. Śmigały o połowę szybbciej niż te lekkie, a odległości osiągane w zjazdach były co najmniej o połowę dłuższe. Sterowność kapitalna. Odtąd naszą górkę zawsze polewałem na dużym mrozie wodą i jeździłem dębowym potworem, od którego w razie stłuczki lekkie sanki odbijały się jak piłeczki.
![]() |
olekfara @Zdzislaw 2 stycznia 2025 13:07 |
2 stycznia 2025 14:01 |
Racjonalną odpowiedzią, to rower od kosmitów. Oczywiście żartuję. Jest inna odpowiedź, i chyba w pełni prawdziwa, stal, z którego został wykonany ten rower.
![]() |
chlor @Maginiu |
2 stycznia 2025 14:14 |
Chyba jednak przez te 60 lat trochę istotnych części trzeba było wymienić, oryginalne chyba nie do zdobycia, więc skąd ta jakosc?
![]() |
valser @Maginiu |
2 stycznia 2025 14:29 |
Sa rzeczy, ktore zostaja z nami na cale zycie i warto wydac na to kazde pieniadze.
![]() |
Perseidy @Maginiu |
2 stycznia 2025 14:31 |
Kiedy potrzebuję zaostrzyć ołówek, używam żyletki z końca lat 70-tych, wciąż bardzo ostrej. Dzisiejsze - to jednorazówki.
![]() |
ewa-rembikowska @Maginiu |
2 stycznia 2025 15:00 |
Piękne!
Może wyważenie.
Po prostu niegdyś robiono rzeczy praktyczne na lata. Teraz na rok, max na dwa lata.
Najlepszego.
![]() |
klon @chlor 2 stycznia 2025 14:14 |
2 stycznia 2025 15:31 |
Stawiam na łożyska i ustawienie środka ciężkości w ramie tak, aby minimalizować opory. Dziś liczy się "look"...
![]() |
klon @Perseidy 2 stycznia 2025 14:31 |
2 stycznia 2025 15:43 |
Łódź. Fabryka żyletek Polsilver. Początek lat, 90. "Wchodzi" Gillette i po roku zleca ankietę zadowolenia klienta ze "swych" produktów.
Wyniki ankiety powodują świadome, systemowe obniżenie jakości, przy zachowaniu ceny.
![]() |
Maginiu @chlor 2 stycznia 2025 14:14 |
2 stycznia 2025 15:47 |
Chyba jednak przez te 60 lat trochę istotnych części trzeba było wymienić, oryginalne chyba nie do zdobycia, więc skąd ta jakosc?
Nie, nie było wymieniane nic, poza oponami, łańcuchem i siodłem.
Z oponami zresztą to oddzielna historia jest, bo ich wymiarowanie jest tak skomplikowane i się zminiało z czasem, że zakup opony do zabytkowego roweru wymaga długich i dogłebnych studiów. Jest system angielski, francuski i metryczny, ale zabytki maja jeszcze inny. Co więcej, damcykiel żony ma oponę 28 x 1 1/2, a ja w swoim hoendrze mam też taki, ale to są opony o zupełnie innej średnicy. Taka sama jest tylko szerokość. Ważniejsze jest inne oznaczenia, też obecne na oponie, ale już mniejsza z tym jakie, bo można zwariować. Rzeczywustość jest taka, że damcykiel ma największe koła jakie w życiu widziałem w rowerze, a ja - niby w calach takie same jak w rowerze żony - mam o około 2,5 cm mniejsze. To chyba jest jedna z przyczyn, że damcykiel tak fajnie jeździ. Jaguar Ziutka miał (wtedy oceniane na oko) małe kółeczka jak z innej bajki.
Druga rzecz - damcykiel ma o wiele dłuższe korby pedałów (choć pedał zatacza większy okrąg, to potrzebne są mniejsze naciski). Pedałuje się bardzo lekko.
Trzecia rzecz - damcykiel ma bardzo duże koło łańcucjowe na suporcie i także bardzo duże na piaście koła. W efekcie przełożenie jest mniej więcej takie jak u mnie , ale dzięki temu układ łącznie z łańcuchem pracuje na znacznie mniejszych naciskach i naprężeniach - sądzę, że jest mniejsze tarcie. Ale przez to kupiony standardowy łańcuch był za krótki, trzeba dosztukować dwa oczka.
Czwarta rzecz - damcykiel ma zupełnie inną geometrię położenia siodła, osi kół i osi suportu (pedałów) w stosunku do współczesnych rowerów. Generalnie siedzi się bardziej do przodu, a nie na tylnym kole, jak obecnie. Oś suportu (pedałów) jest prawie w pionie pod sodełkiem, we wspólczesnych rowerach pedałuje się jakby siedząc na stołku, a nogi wysunięte są do przodu. Trzymając kierownicę, nie trzeba nocno pochylać się do przodu - to też zmniejsza wysiłek przy spokojnej jeżdzie. Widelec ma pod wyraźnie większym kątem pochyloną oś obrotu i jest bardziej zakrzywiony - jazda bez trzymanki jest możliwa nawet z bardzo małą prędkością. U mnie - tylko z bardzo szybką. Stare, dobre łożyska SKF robią robotę, toć to najlepsza stak z rudy z Kiruny. Teraz w najnowszych konstrukcjach rowerowych wszystko jest inaczej zaprojektowane, używa się standardowych łożysk, stare łożyska rowerowe z nakręcanymi konusami odchodzą do lamusa. Cóż z tego, skoro te standardowe łożyska robione są z chińskiej stali ołowiowej. Sprawdzą się w sokowirówce lub odkurzaczu - ale nie w rowerze...
Damcykiel ma - jak każda damka z głęboko wciętą ramą i cienkimi rurami - tą wadę, że jest nieco wiotki. Ale to ja czuję, a mam 190 cm i trochę ważę, żona tego w ogóle nie dostrzega.
![]() |
Szczodrocha33 @ewa-rembikowska 2 stycznia 2025 15:00 |
2 stycznia 2025 15:56 |
"Po prostu niegdyś robiono rzeczy praktyczne na lata. Teraz na rok, max na dwa lata."
No, niezupełnie.
Podam parę przykładów.
Jest tu w Stanach taka firma "Patagonia", robiąca sprzęt turystyczny różnego rodzaju, ale przede wszystkim odzież, powstała jeszcze na początku lat 70-tych.
Niektórzy mówią z przekąsem że te rzeczy robią dla snobów. ale ja się tym nie przejmuję.
Ich produkty to naprawdę super jakość.
Kupiłem kurtkę z polaru, jak się to u nas mówi, pamiętam dobrze, był rok 1998.
Nosiłem ją, zwłaszcza w zimie, dosłownie dzień w dzień, prana była mnóstwo razy.
Nosiłem ją ....ponad 20 lat, wyrzuciłem dopiero parę lat temu, bo faktycznie zaczęla się w paru miejscach już przecierać.
Czapkę, też z polaru, noszę już z 15 lat, wygląda jak nowa, cieplutka.
I wstyd powiedzieć, gdy byłem kolejny któryś raz w Polsce, to było ładnych parę lat temu, kupiłem buty gdzieś w galerii handlowej, takie trekkingowo-turystyczne.
Wróciłem do siebie do Stanów, pochodziłem jeden sezon, i po butach, zaczęły się rozklejać z boku przy podeszwach.
![]() |
Szczodrocha33 @Maginiu |
2 stycznia 2025 15:57 |
Dziękuję za ciekawą notkę, również pozdrawiam w Nowym Roku, wszystkiego dobrego.
![]() |
chlor @klon 2 stycznia 2025 15:43 |
2 stycznia 2025 16:08 |
Przed żyletkami Polsilwer były żyletki Rawa - Lux, oksydowane na kolor ciemno granatowy. Jednak nigdy nie udało się w Polsce wyprodukować idealnej żyletki, czyli takiej która gładko goli przez tydzień. Miałem możliwość porównania, bo bardzo dawno temu dostałem od wuja "prawdziwą amerykańską" żyletkę.
![]() |
Maginiu @chlor 2 stycznia 2025 16:08 |
2 stycznia 2025 16:27 |
Przed żyletkami Polsilwer były żyletki Rawa - Lux, oksydowane na kolor ciemno granatowy.
"Rawa-Lux" golą nie uszkadzając zarostu!". Chyba nie wszyscy pamiętaja z czasów peerelu tygodnik Kulisy, a jeśli pamietają to najczęściej dlatego, że tam , pod pseudonimem Jerzy Kibic, produkował się Jerzy Urban - w tematyce kryminalnej. Ale na ostatniej stronie był też sympatyczny kącik, gdzie były zamieszczane przysłane przez czytelników "Hasełka antyreklamowe" Minęło już ponad pół wieku, a ja nadal pamiętam hasełko Rawa -Lux.
No i to:
"Tylko buty ze ściętym noskiem od "Chełmka" zapewnią ci domknięcie się wieka trumny!"
.
![]() |
OjciecDyrektor @Maginiu |
2 stycznia 2025 16:31 |
Ustawienie pedałów nie w pionie siodełka, a z przodu to katastrofa. Nacisk słaby pomimo ogromnego wysiłku. Trzeba wstawać z sidełka, aby pokonać górkę. Nie mówiąc już o ttm, że kregoslup wygina sie w pałąk i wtedy działają na niego olbrzymie obciążenia. Jazda w takich warunkach ro najlepszy sposob na kalectwo.
O widelcach to szkoda w ogóle mówić. Bardzo niestabilne. No i obecnie nikt nie instqluje lusterka. Żeby zobaczyć, czy się nie wjeżdża komuś pod koła, przy skręcie w lewo, trzeba obrócić głowę w tył, a wtedy nie kontroluje się sytuacji z przodu. Tego nigdy nie zrozumię. Jak można ględzić o bezpieczeństwie, nakładsć kasku, ochraniacze itp , a nie montować lusterka? Schizofrenia? Bezmyślność? Pycha?
A skoro mowa o rowerach, to polecsm na okres zimowy jazdę na rowerach stacjonarnych (magnetycznych). Wiem, że nuda, ale tę nudę można wyeliminować pewnym patentem. Trzeba sobie rower ustawić przed monitorem (naljepiej dużym, ale i taki z przekatną 25-30 cali też może być byleby blisko kierownicy). Minitor musi mieć możliwość "odbierania" YouTube. Odpalamy YT i sxukamy kanału "Inside Cycling Workout". Na nim jest chyba ze sto lub więcej tras rowerowych. Wybieram takie, które wiodą drogami krętymi (najlepiej przez las), dość wąskimi i w miarę urozmaicone pid względem różnicy wzniesień. Ale ubikam takich z bardzo długimi podjazdami, bo ważna jest dynamika i pęd jazdy na oglądanym monitorze. Muzykę miżna wyciszyć i puścić swiją, choć mnie te transowe klimaty nie przeszkadzają (dobrze działają na puls i oddech). Wrażenie jest takie, jakby samemu się jechało w terenie. Polecam. Dzięki temu patentowi spokojnie można jechać w pokoju i przez 60-90 minut. No i z czasem zmieniać na coraz trudniejsze przełożenia. No i ważne aby rower był stabilny.
![]() |
qwerty @chlor 2 stycznia 2025 16:08 |
2 stycznia 2025 16:41 |
Wołało się na te żyletki krwawa Rawa lux
![]() |
valser @OjciecDyrektor 2 stycznia 2025 16:31 |
2 stycznia 2025 17:34 |
Ten rower magnetyczny to jest jeden z krokow do zakupu gumowej lali, w ktorej potem sie facio zakocha, bo ona nigdy nie bedzie miala migreny i nie bedzie brzeczec jak wrocisz do domu na bani. Mimo pozytywow - nie polecam.
![]() |
MarekBielany @Maginiu |
2 stycznia 2025 18:46 |
Dobre.
Chyba był ze szwedzkiej sosny ...
P.S.
a ja tylko pompuję i podziwiam spalinowego, że daje rade. Radę ?
dwa i pół kilo koron !?
za wyworzenie gnoju !?
Pół ojro ?
![]() |
zkr @valser 2 stycznia 2025 17:34 |
2 stycznia 2025 19:17 |
> Ten rower magnetyczny to jest jeden z krokow do zakupu gumowej lali
Szkoda, ze nie mozna dawac plusow za komentarze :))
![]() |
OjciecDyrektor @valser 2 stycznia 2025 17:34 |
2 stycznia 2025 19:32 |
Taaa. ..jak masz za oknem wiatry 15-20m/s to sobie możesz porównywać ten rower nawet do sztucznego penisa.
To samo możnaby powiedzieć o cwiczeniu na siłowni. Po co ćwiczyć w zamkniętym i klimatyzowanym pomieszczeniu, wykonywać jakieś monotonne ruchy, gdy można sovie pioracować na świeżym powietrzu w taki lub inny sposób i wyrobić każdą partię mieśni plus jeszcze uzyskać bonus - efekt wykonanej pracy?
Ale Ty nie przyrównasz ćwiczeń na siłowni do onanizmu...:). Tylko ten rower stacjonarny ci nie pasuje...
![]() |
Maginiu @MarekBielany 2 stycznia 2025 18:46 |
2 stycznia 2025 19:57 |
dwa i pół kilo koron !?
za wyworzenie gnoju !?
Gnój to ja miałem w Polsce... Dziękowałem Bogu, że co rok dają mi dodatkowe dwa miesiące urlopu na ten wyjazd do Szwecji, razem to były trzy miesiące. W Polsce pracowałem w biurze projektów, co kwartał rosło ciśnienie w pracowni, kiedy to zbliżało się zebranie pracowników, podczas którego kierownik przedstawiał podział premii dla poszczególnych osób. Nie każdy wie, ale w biurach projektowych pensje były stosunkowo niskie, podstawowym składnikiem zarobków była premia. Premia wynikała z przerobu - projektowanie to umysłowa praca na akord. U nas premie były wysokie, dochodziły do 500 procent. Więc taki szef pracowni był Panem i Bogiem. Siłą rzeczy miał swoich przydupasów, tworzyły się sitwy i koterie, podział premii był zupełnie oderwany od rzeczywistego zaangażowania pracownika. Podczas zebrania zdarzało się, że kobiety płakały, zwłaszcza kreślarki, a ci najbardziej doświadczeni - stare projektanckie repy - milczeli ponuro; mieli zbyt dużo do starcenia. Ale wszyscy oni, z szefem na czele, nie mogli znieść, że ja mam zawsze gdzieś ten cały podział premii...
Miałem gdzieś, bo wyrzucając ten gnój z obory, zarabiałem podczas tego wyjazdu tyle, ile oni przez kilka lat. Pamiętacie? - w połowie lat siedemdzisiątych (epoka Gierka) za 20 - 30 dolarów cała rodzina mogła spokojnie nieźle przeżyć. Za podobną sumę robiło się wielką balangę na dwadzieścia osób, z gorzałą i górą wspaniałego żarcia do oporu. Dolar był wart 70 zł, a litr benzyny kosztował 6 -7 zł.
Wspominam ten kilkunastoletni okres wyjazdów na farmę do Szwecji z rorzewnieniem. Farma była spora, około 150 hektarów, 60 mlecznych krów, dwa tysiące warchlaków, pięć traktorów plus osprzęt do nich. Bardzo różne uprawy. Szef (właściciel) był wyjątkowo porządnym facetem, wymagającym, ale wyrozumiałym, sprawiedliwym i uczciwym. Był najlepszym szefem jakiego miałem w życiu. Wiele się od niego nauczyłem. Kiedy zrezygnowałem z pracy w biurze projeyowym i założyłem własną firmę, nie bardzo już mogłem pozwolić sobie na trzymiesięczne przerwy w działalności firmy. Bardzo ubolewał nad tym. Zmarł kilka lat temu.
Zostały wspomnienia i gammal svensk damcykel...
![]() |
OjciecDyrektor @Maginiu 2 stycznia 2025 19:57 |
2 stycznia 2025 20:08 |
Nic tak nie wnerwia ludzi perfidnych, jak ktoś, kto potrafi się obronić przed uzależnieniem ekonomicznym. Oni mają mentalność alfonsów, traktując wszystkich ludzi, jak swój "towar".
![]() |
chlor @Maginiu 2 stycznia 2025 19:57 |
2 stycznia 2025 20:20 |
W tamtych latach mój kolega który pracował w stoczni na inżynierskim stanowisku brał co jakiś czas urlop bezpłatny, a podanie motywował "trudnościami finansowymi". Jechał głównie do Norwegii zbierać jabłka.
![]() |
Paris @Maginiu 2 stycznia 2025 19:57 |
2 stycznia 2025 20:25 |
Fajne,...
... dobrze mial z Panem,... a Pan z nim !!!
![]() |
Szczodrocha33 @Maginiu 2 stycznia 2025 19:57 |
3 stycznia 2025 00:24 |
"gammal svensk damcykel"
Ale język to mają Szwedzi przebojowy.
Po prostu przepocieszny, uśmiać się można do łez.
![]() |
Szczodrocha33 @Maginiu 2 stycznia 2025 19:57 |
3 stycznia 2025 00:27 |
"Wspominam ten kilkunastoletni okres wyjazdów na farmę do Szwecji z rorzewnieniem. Farma była spora, około 150 hektarów, 60 mlecznych krów, dwa tysiące warchlaków, pięć traktorów plus osprzęt do nich. Bardzo różne uprawy. Szef (właściciel) był wyjątkowo porządnym facetem, wymagającym, ale wyrozumiałym, sprawiedliwym i uczciwym. Był najlepszym szefem jakiego miałem w życiu. Wiele się od niego nauczyłem."
To kto teraz u Szwedów pracuje?
Mamamulezi z Sudanu, Somalii, Burkina Faso?
![]() |
DrzewoPitagorasa @Szczodrocha33 2 stycznia 2025 15:56 |
3 stycznia 2025 00:40 |
Patagonia była dobra w latach 20 lat temu. Teraz to już nie to samo. Drogo i robią ubrania z butelek.
![]() |
Szczodrocha33 @DrzewoPitagorasa 3 stycznia 2025 00:40 |
3 stycznia 2025 01:12 |
Nie wiem, być może.
A ta kwestia butelek jest w sumie ciekawa.
Bo oni się reklamują że chronią środowisko.
Ale jak?
Czytałem wywiad ze specjalistą od spraw związanych z zanieczyszczeniem środowiska naturalnego, i on mówił
że jak pierzemy wyroby z tworzyw sztucznych, jakichkolwiek, w tym polar właśnie, to te mikrocząsteczki po odwirowaniu w pralce, spływają do kanalizacji, do rzek, do morza, oceanu,
i w ten sposób tworzy się wlaśnie zanieczyszczenie wód plastykiem.
Z takimi materiałami jak wełna, płótno lniane, nie ma takich problemów.
Zresztą jest jeszcze jedna ciekawa kwestia.
Czytałem kiedyś, już dość dawno temu, o zorganizowanej wyprawie na Everest, to było gdzieś na początku lat 2000, w rocznicę chyba słynnej wyprawy z 1924 roku
zorganizowanej przez Anglików, kiedy to zginął m. innymi George Mallory.
Otóż ci uczestnicy tej jubileuszowej wyprawy użyli ubrań takich identycznych, jakich używał Mallory i jego koledzy:
wełniane swetry, czapki, sukienne spodnie, marynarki, kurtki. Przestudiowali dokładnie wszystko i wyprodukowali jakie materiały jakie wtedy
były używane.
I okazało się, że ta odzież jest znakomita, doskonale chroni przed zimnem, i wiatrem, odprowadza szybko wilgoć, i w dodatku nie śmierdzi po
na wskutek pocenia się użytkownika, jak to ma miejsce w przypadku wyrobów z polaru [czyli polar fleece po angielsku].
Może pora wrócić do korzeni.
|
KOSSOBOR @Maginiu |
3 stycznia 2025 18:44 |
Piękna opowieść, a licytacja gammal svensk damcykela :) robi duuuże wrażenie przy początkowym przypuszczeniu, że to tak 200 - 300 koron.
Wybrałam się do sklepu z rowerami, który prowadził właściciel - jakiś zasłużony w sporcie pan, były już sportowiec. Czego tam nie było! A to rowery różowe, a to białe, a to wielokolorowe etc.. Mówię: tylko ford, znaczy się - czarny. On: hmmm... Ja stanowczo: tylko czarny. No to w końcu stwierdził, że OK i zaczęła się karuzela z przerzutkami. A takie, a śmakie, a owakie, a takie do jazdy pod górkę . Ja stanowczo: bez przerzutek, po płaskim, dla starszej pani. Trochę to trwało, ale w końcu właściciel zrozumiał, że nie da rady z upartą kobitą i po kilku dniach przywiózł mi autem pod dom wymarzony czarny rower, bez przerzutek, po płaskim i dla starszej pani.
"Po płaskim", bo mamy tu nadmorski Park Reagana, wielki i płaski wlaśnie.
Błyskawicznie przyuczyłam swoją borzojkę do towarzyszenia rowerowi w mieście, a już w samym Parku Reagana to każda z nas robiła co chciała. Ostatecznie spotykałyśmy się na ławeczce nad dużym stawem. Obie czułyśmy się "zrealizowane" :)
![]() |
MarekBielany @chlor 2 stycznia 2025 20:20 |
3 stycznia 2025 19:33 |
... jabłka.
To jest dobrze, że w świecie się odnaleźli.
P.S.
Mam płonne przypuszczenie, że odróżnili zbieranie od jabłek .
![]() |
sannis @Maginiu |
5 stycznia 2025 12:21 |
Rower traktuję jak samochód a samochód jak rower. Prócz roweru trialowego posiadałem i jeździłem chyba na każdym. Trenowałem na szosie, uprawiałem turystykę na rowerze poziomym (polecam), przeszedłem wraz z całą ewolucją mtb. Większość rowerów sam składałem, kupnych miałem może ze 3 więc z mechanikowaniem całkiem sobie radzę. Sprawa z wyprzedzeniem Ziutka jest dość prosta jego Jaguar ważył pewnie z 10-11kg Twoja damka ponad 15 kg, co z górki robi istotną różnicę... Rama Romet Jaguar to był szczyt PRL, bo robiony z importowanych rurkek 531 cro-mo Reynoldsa. Bobkowski w Szkicach piórkiem, opisuje jak zdobył poprzez handel w okupacyjnym wybiedzonym i głodującym Paryżu ramę wyścigową z... duraluminium lotniczego! Oni w tej Francji mieli przed wojną coś co było w zasadzie nie osiągalne przez cały PRL. Staram się nie zbierać rowerów i ograniczyć jedynie do tych, które używam ale czasami chodzi po głowie kolejny. Niedawno pojawił się na olx ostatnie wydanie dirt trackera Religh: https://stoogecycles.co.uk/2023/08/30/we-need-to-talk-about-trackers-the-forgotten-heroes-of-dirt/ i się miotam z decyzją hehehe.
Jakoś mnie ominęły "gammal svensk damcykel" przerobiłem marki z beneluxu, francuskie, duńskie ale szwedzkich i norweskich nie kojarzę, stąd poroszę o foto Mustanga!